To oni rozdawali karty w czasach PRL. Na ulicach nie musieli zabiegać o klientelę. Mieli kontakt z warszawskimi elitami, obcokrajowcami, a nieraz współpracowali z komunistycznymi służbami. Wiecie już o kim mowa? Cinkciarze! Przypomnijmy kilka faktów o tym „zawodzie” 🙂
Kim byli ci polscy biznesmeni? Skąd wzięła się ich nazwa?
Poprzez zniekształcenie angielskiego change money, wymawianego przez cinkciarzy jako „cincz many” lub „cieńć many”, spopularyzowało się określenie cinkciarz, które określało człowieka prowadzącego nielegalny obrót walutami. Trudnili się oni skupowaniem, a następnie sprzedażą dolarów amerykańskich, ale również innych walut wymienialnych, a także bonów dolarowych PeKaO. Określenia tego pierwszy raz użyto pod koniec lat 50. XX wieku. Jak inaczej nazywano cinkciarzy? Cynkciarz, czarnogiełgiarz, waluciarz lub konik.
Nielegalny obrót walut pojawił się w Polsce już w czasie II wojny światowej, jednak prężnie rozwijał się także po niej. W 1950 roku zostało to zakazane, a za handel groziła nawet kara śmierci! Gdzie spotkać było można najczęściej cinkciarzy? Oczywiście pod Pewexami, sklepami Baltony, hotelami czy lotniskami. Cudzoziemcy często jednak padali ofiarami oszustów, którzy niejednokrotnie oferowali im polską walutę, nie będącą już w obiegu. Najbardziej rozpowszechnioną metodą oszukiwania klienta była jednak tzw. podmianka. Obcokrajowiec, który pragnął wymienić dolary na złotówki, zaciągany był do bramy. Tłumaczono mu przy tym, że na każdym kroku można spotkać stróża prawa, więc trzeba być naprawdę ostrożnym. Przyjmowano od niego dolary i wręczano zawiniątko polskiej waluty, której – rzecz jasna – było mniej, niż być powinno, w czym natychmiast orientował się klient. Cinkciarz przepraszał, wyciągał z kieszeni brakujące banknoty, a wtedy przybiegał kolega i krzyczał: „Milicja! Milicja!”. Cinkciarz szybko wręczał turyście nowy plik, niby ze zgadzającą się gotówka, ale zawiniątko miało kilka banknotów na zewnątrz, wewnątrz zastępowały je równiutko docięte kartki. Oszukiwanie klientów nie bardzo się jednak opłacało: zawsze istniało ryzyko wpadki. Cinkciarzy często spotkać można było również w bramach, knajpach i na targowiskach. Najbardziej dochodowymi miejscami dla cinkciarzy były oczywiście miejsca, do których przyjeżdżali cudzoziemcy, a co za tym idzie – żyłą złota były Warszawa, Kraków, Wrocław, no i oczywiście Wybrzeże pełne marynarzy wszelkich nacji zawijających do portu. Dobrze pracowało się także w Katowicach – tu cinkciarze zarabiali z kolei na swoich rodakach, którzy wyemigrowali do Niemiec i w Polsce pojawiali się z kieszeniami wypchanymi markami.
W 1989 roku w życie weszło nowe prawo dewizowe, a wraz z nim – możliwość prywatnego obrotu walutami obcymi w kantorach walutowych. Spowodowało to (prawie) zniknięcie cinkciarzy z krajobrazu państwa polskiego – chociaż część z nich, dysponująca większą gotówką, była w stanie z dnia na dzień założyć kantory. Oczywiście kantory otworzyli ci, którzy mieli odłożoną gotówkę. Inni poszli w drobny biznes. Choć łatwo się nie poddali i jeszcze przez kilka lat starali się konkurować z bankami i kantorami. Nieopodal tych oficjalnych punktów przechadzali się oferując klienteli lepsze warunki kupna i sprzedaży, polegli jednak w tej walce. Zostali jednak w świadomości Polaków, w filmach czy na kartach książek. Stanowili tę bardziej kolorową część świata, który młodzi ludzie znają tylko z opowiadań.